Cześć,
Dzień jak codzień, motórem do pracy. Stał sobie grzecznie 8h raz w słońcu, raz w cieniu. Koniec pracy, spieszyło mi się okrutnie więc, strzał - ssanie ok. 40 sekund (było coś powyżej 20 stopni na plusie temperatury) - 300m i zjazd na stację, tankowanie, zajeżdzam na parking z kilka metrów dalej i wskazówka od poziomu paliwa pokazała więcej niż pełny - poszła do samego końca (paliwa było ok. 9L). Tutaj postałem czekając na znajomego ok 30 minut. Zajechał, kask, rękawiczki - ruszam a moto wręcz zaczęło szarpać i się dusić jak by nie miało paliwa - 2 -3 sekundy myślę - no tak , a rozgrzać to gips? ale było ciepło. Dobra, to powolutku sobie jade skoro już wylądowałem na drodze w mieście, 1 potem 2 i pomalutku przejazd przez miasto. Pocałowałem tabliczkę miasta - trzeci bieg - idzie ładnie. Dojeżdzam do skrzyżowania ze światłami, stoję - zielone ruszam, nagle zegary zaczynają świrować, raz wskazówka przemierza całą skalę, raz się wszystko wyłącza. Moto jedzie, wrzucam 2 - pojawia się brak mocy, moto się dławi, szarpie niemal wyrywając mi rękę, kierunek - pobocze. Zatrzymałem się , coś strasznie stukało w okolicy filtra powietrza i idąc pionowo w dół do kolanka drugiego gara. Jak by jakis kamień się tłuk. Moto gaszę, próbóję palić - koniec - brak prądu. Dostaję się do kostki a tam widok jak z bajki: Kostka stopiła mi dosłownie obudowę z bezpiecznika 20A Head - bezpiecznik cały, nie strzelił, poprzedający go bezpiecznik 10A też się już topił. Wyciągnąłem oba - wymieniłem na nowe. Moto odpaliło, żadnych stuków, puków nie ma. Wszystko wraca do normy. Ujechałem ok. 55 km bez żadnych problemów a moto powędrowało do chłopaków GOC w Lisich Jamach. jak dojechałem na miejsce to miałem wrażenie podgrzewanego siedzenia - coś mi grzało tyłek.
Jestem młody, nie doświadczony o mechanice wiem tyle co nic. Coś tam sobie potrafię zrobić - ale co się w teorii mogło stać? Moja wina że z pośpiechu nie rozgrzałem moto i on mi pokazał takiego fakulca czy jak??
W miniony weekend zrobiłem 850 km i nic!!