Dla mnie też minęła. Mało tego, po wypadku kolegi w tym roku (jechaliśmy razem na zlot) zacząłem latać sam i dobrze mi z tym.
Krótka historyjka z tegorocznego wyjazdu zlotowego (nie powiem jakiego) na który zostałem zaproszony. Chciałem jechać w góry, bo były obok ale plan zlotu przewidywał podróż do pobliskiego zamku (13km) i zwiedzanie (q*wa, na zlocie motocyklowym?!). OK, myślę, wszyscy jadą, nie będę się wyłamywał. Jedziemy. Ja zamykam paradę.
Nagle widzę, że jeden z grupy zlotowej rozgląda się po motocyklu i zwalnia. Wszyscy go omijają i jadą dalej. No to co robi ostatni (tzn ja?) Podjeżdżam kawałek, zatrzymuję się i lookam w lusterko co się mu stało. Gość zaczyna grzebać przy moto, no to parkuję swój i idę do niego. Gdy jestem w połowie drogi, on mi macha JEDŹ. No dobra, to jadę. Jadę i myślę, za zakrętem pewnie na mnie czekają. Nikogo nie ma. To pewnie za nastepnym. Też nikogo. Podjechałem tak z 5km, zatrzymuję się przy jakiejś kobiecinie na przystanku i pytam: jechali tędy motocykliści? - Nie.
Jestem 500km od domu :) Sam. Myślę, a w d*pie to mam. Pojechałem w góry. Dzięki temu spędziłem jeden z najpiękniejszych dni na motocyklu.
Polubiłem latać sam. Gdzie chcę, to jadę, zatrzymuję się, wracam, zawracam, nikomu się nie tłumaczę.
A już najbardziej mnie wq*wia jazda w grupie autostradą. Co w tym fajnego?! Gdy jadę sam, zawsze omijam autostrady.
Na jakiś czas mam dość zlotów i podróży w grupie kilkunastu / kilkudziesięciu motocykli.